Nie będę pisał o parkowaniu rządowego auta na miejscu dla niepełnosprawnych. Będę pisał o takiej zwykłej kopercie z listem podanej z rąk do rąk. Pewien urzednik przekazywał kiedyś 'grzecznościowo' kopertę z listem od kogoś pewnemu samorządowcowi. Było to oczywiście z pominięciem kancelarii, która obsługuje/rejestruje korespondencję. Co zrobił koperty tej odbiorca ? Ano - normalną w takich - dość częstych - sytuacjach rzecz. Sam w kancelarii zgłosił do dziennika odbiorczego przyjęcie korespondencji, zrobił jej kopię. Bo w końcu nic złego i nadzwyczajnego się nie stało - doręczyciel listu widział akurat odbiorcę, to nie biegł kilka kilometrów dalej do kancelarii, tylko list przekazał. Wiedzac, że odbiorca zrobi z nim to, co powinien. Sam poda do kancelarii przy najbliższej okazji.
Tak robią urzędnicy dostający list poza obiegiem, którzy nie mają nic do ukrycia. Po prostu dają znać kancelarii 'hej, dostałem list, wrzućcie go do ewidencji'. Zresztą - zrobienie inaczej to fałszowanie ewidencji korespondencji. Był list doręczony ? Był. W ewidencji musi być. Otrzymujący ma obowiązek go ujawnić. Chyba, że to list prywatny do prywatnej osoby, nie do urzędnika. Inaczej to wstawianie nieprawdy do dokumentów.
O liście prywatnym żaden urzędnik nie powiedziałby 'niech nadawca wyśle go przez kancelarię'. Czyli sprawa jasna - wielmożny odbiorca listu wie, że to list urzędowy. Dlaczego więc postanowił nie potwierdzic faktu otrzymania takowej i nie wrzucił jej sam w oficjalny obieg ? Dlaczego złamal podstawowe zasady rzetelności ? Co takiego było w tej kopercie, że udając niepełnosprawność urzędniczą robi publicznie głupa z ludzi zwracając kopertę do nadawcy, zamiast zrobić jej kopię dla kancelarii - a więc dla wszystkich ? Czego się boi ? Kto za nim stoi ? Jaki jest sens życia ? Która godzina ?